Thursday, November 12, 2009

Czwartek z Alicją...

Dziś miały miejsce dwa istotne wydarzenia, ale ogólnie to wstałem rano, sen miałem przerywany, ale w miarę przyzwoity, bo wcześnie się wybrałem do łóżka. Potem prysznic, golenie, śniadanie, kanapki i... do robala. Do roboty musiałem się spieszyć, bo ciągle czegoś zapominałem. Wjechałem na bus station o 5.42, co raczej oznacza istotne opóźnienie. Cały czas na stojąco, a dźwigałem aparat i termos pełen herbaty.
W pracy miał miejsce kibelkowy incydent, kiedy to w tej samej chwili z Robem poszliśmy do toalety. Zatykanie nosa na niewiele się zdało, połączone zapachy moje i jego zdecydowanie przyprawiały mnie o mdłości. Otwarte okno nic nie pomagało. Była to jedna z najszybszych kup w moim życiu. Wyleciałem stamtąd jak z procy.
Po pracy udałem się w deszczu do Alicji. Niestety Nie przestało padać i w drodze powrotnej. Zmokłem straszliwie. Teraz leżę w łóżku i rozgrzewam przemarznięte kosteczki. A deszcz niech sobie pada...

No comments:

Post a Comment